Ołowiany Świt - Michał Gołkowski - recenzja


Odkąd bracia Strugaccy zachwycili świat swoim „Piknikiem na skraju drogi”, rzesza autorów zapragnęła pójść w ich ślady. Tak zrobił również Michał Gołkowski, który w swojej debiutanckiej książce pt. „Ołowiany Świt” przestawia uniwersum S.T.A.L.E.E.R., ale oczami Polaka.

Zona Czarnobylska jest terenem skażonym po wybuchu elektrowni jądrowej w kwietniu 1986 roku. Miszka, główny bohater i narrator powieści, stara się zgłębić tajemnice Zamkniętej Strefy. Jako stalker przeszukuje wyniszczone okolice w poszukiwaniu artefaktów, znalezisk mających wysoką wartość dla ludzi i naukowców spoza napromieniowanych obszarów. Każda kolejna wyprawa po cenne pozostałości naraża Miszkę na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Niestety, ale muszę powiedzieć, że początek książki nie zachęca do dalszej lektury. Wszystko odbywa się bardzo schematycznie (pokonanie złej kreatury, pokonanie większej ilości złych kreatur, ucieczka). Z czasem jednak zarówno styl pisania jak i historia ulegają poprawie. Dzięki pierwszoosobowej narracji czytelnik ma okazję dogłębnie poznać Zonę, jej anomalie, tajemnice i artefakty. Po przyzwyczajeniu się do swoistego charakteru opisów zdarzeń można śmiało wkroczyć w niebezpieczne, lecz pociągające tereny.

Mając w głowie wspomnienia wspaniałej książki braci Strugackich, „Ołowiany Świt” wypada dość blado. Rzecz jasna mogłabym polecić tę pozycję każdemu, kto zna już uniwersum S.T.A.L.K.E.R.a. Innym zainteresowanym polską fantastyką również... lecz to by było na tyle.



Urszula Kempa, lat 18



Za książkę dziękujemy Wydawnictwu

 

Komentarze